– Rodzic nie jest pedagogiem i nigdy nie powinien nim być. Rodzic jest rodzicem – mówi dr n. med. Przemysław Zakowicz, psychiatra dziecięcy. Przekonuje, że problemy dzieci w Polsce wynikają nie z chorób psychicznych, ale z zaburzonych relacji w rodzinach i błędnych wzorców wychowawczych. Jego recepta? Usiąść na dywanie z dzieckiem i go posłuchać.

 

Agata Źrałko, Hello Zdrowie: Spisałam najczęściej powtarzane słowa opisujące psychiatrię dziecięcą w Polsce. Są to „dramat”, „kryzys”, „zapaść”. Dopisałby pan coś do tej listy?

Dr n. med. Przemysław Zakowicz: Nie, bo ja się z tą diagnozą nie zgadzam.

Dlaczego?

Uważam, że nie ma żadnego kryzysu w psychiatrii.

Proszę wytłumaczyć.

Uważa się, że psychiatria dziecięca przechodzi kryzys, ponieważ jest duża liczba prób samobójczych, samookaleczeń, nadużywania leków w celach autoagresywnych. W fali epidemiologicznej jest też dużo uzależnień, w tym tzw. cyberuzależnień od internetu i mediów społecznościowych. I to jest bardzo uderzające.

Jednak moim zdaniem, jako naukowca, samo występowanie takich zjawisk społecznych nie świadczy o tym, że mamy kryzys psychiatrii dziecięcej. Tylko o tym, że istnieją pewne uwarunkowania, które powodują, że młodzież ma takie problemy. Problemy, które nie wynikają wyłącznie z chorób psychicznych, przyczyn jest dużo więcej. Za główną uważam pogarszające się relacje międzyludzkie, a w szczególności relacje w rodzinie.

Na czym to pogorszenie pana zdaniem polega?

Dyskurs medialny związany z rzekomym kryzysem psychiatrii dzieci i młodzieży legitymizuje patologiczne postawy rodziców, którzy niszczą swoje dzieci. Powód jest zwykle jeden: wykazywanie zachowań agresywnych.

Wielu ludzi myśli, że agresja to jest jakiś atak. Łapie znienacka i wtedy od razu trzeba jechać do psychiatry, postawić dziecku diagnozę i dać leki. A przecież człowiek agresywny to człowiek, który się broni. Agresja jest po prostu efektem wielu lat zaniedbań.

Ale idźmy dalej. Do takiego dziecka zwykle dzwoni się po karetkę. Karetkę, która ma jeździć do ludzi z zawałami, udarami.

Dzieci często są przywożone do szpitala karetką?

Niedawno miałem taki przypadek. Karetka przywiozła 6-letnie dziecko, wychowanka placówki opiekuńczo-wychowawczej. Do dziecka została wezwana karetka, ponieważ… kopnęło w drzwi. Chłopiec, który ma zaburzenia neurorozwojowe spowodowane prenatalną ekspozycją na alkohol, zespół stresu pourazowego i traumę deprywacji więzi. Nawet jeżeli dziecko kopie ze złości w drzwi, to takie zachowanie ma funkcję. Co ma na celu? Nic innego jak wyłudzenie miłości.

W placówkach opiekuńczo-wychowawczych pracują wykształceni specjaliści, pedagogowie i psychologowie. I oni wzywają karetkę?

Psychiatria dziecięca to specjalizacja lekarska, która ma ściśle ograniczone kompetencje. Jestem takim samym lekarzem-specjalistą jak kardiolog interwencyjny, ortopeda, endokrynolog. Nie kimś, kto ma w ogóle prawo albo kompetencje do tego, żeby wychowywać dzieci.

To drastyczny przykład. Z czego wynikają takie sytuacje? Dlaczego wykształceni pedagodzy wzywają karetkę do 6-latka?

Takie myślenie wynika m.in. właśnie z tego, że źle definiuje się psychiatrię dziecięcą. Osoby, które mają większe kompetencje do wychowywania dzieci niż ja, jako lekarz-specjalista, twierdzą, że to ja mam się zająć „lekowaniem” agresywnego dziecka. A dziecko jest agresywne, bo było krzywdzone. Uderzyło w drzwi, bo ma dosyć. I w zamian za to ma dostać karę? To gruba pomyłka.

A czy nadal przypadkiem nie mamy większego problemu z tym, że problemy psychiczne wielu dzieci są ignorowane albo „rozwiązywane” przemocą? Niż z tym, że np. wzywana jest karetka do agresywnego dziecka?

Przemoc wobec dzieci jest nagminna i jest to poważny problem. Nie podważam tego. Ale nie powinniśmy tych sytuacji w ogóle do siebie porównywać. Bo podobnych historii, jak ta ze wspomnianym sześciolatkiem, są setki.

Przykładów mam sporo. Od pół roku w szpitalu psychiatrycznym przebywa dziewczynka, dla której nie ma miejsca w żadnej rodzinie zastępczej. Raz zdarzyło się, że rodzina zastępcza jednego z małych pacjentów została rozwiązana w trakcie pobytu w szpitalu – i dziecko nie miało dokąd trafić.Bardzo mnie martwią tego typu historie. Uważam, że to przemoc wobec dzieci w białych rękawiczkach. W systemie, który powinien dzieci chronić. I o tym mówi się zdecydowanie za mało.

To jakie emocje pojawiają się u rodziców, którzy przywożą swoje dziecko na izbę przyjęć do szpitala z powodu epizodu agresji?

Są zwykle dwie postawy. Pierwsza – wyrozumiała. Rodzice słuchają mnie dokładnie, starają się zrozumieć, zwykle się przy tym wzruszając. Druga – butno-agresywna.

Przyjechała kiedyś do mnie na dyżur pewna mama. Siedzieliśmy przez całą godzinę na dywanie. Przekonywałem ją, że wcale nie jest złą mamą. Że objawy agresji u dziecka są wynikiem traumy z jej dzieciństwa. Że pani była krzywdzona, wychowywana w trudnych warunkach. By zdała sobie sprawę, że przed rezonowaniem z własnym dzieckiem blokują ją głęboko ukryte emocje.

Wysłuchała?

Tak. Myślę, że rodzice nie są źli, tylko zmęczeni. Mają poczucie bezradności, która rodzi się z przeintelektualizowanych potrzeb i nierozumienia fizjologii rozwoju psychospołecznego dziecka.

A czasem wystarczy tylko usiąść na dywanie z dzieckiem i go posłuchać. Nic więcej. Nie trzeba nic robić, mówić, wyciągać pięćdziesięciu zabawek i proponować zabaw sensorycznych. Trzeba wejść w świat tego dziecka. Ono samo powie, czego potrzebuje.

Pamiętajmy jedno: rodzic nie jest pedagogiem i nigdy nie powinien nim być. Rodzic jest rodzicem. Dziecko nie musi mieć zaplanowanych aktywności o dokładnie wyznaczonych godzinach. Jeśli rodzic czuje wewnętrzny imperatyw do tego, by codziennie wymyślać dziecku różnorodne zabawy sensoryczne, to szybko się wypali, zmęczy.

Rodzicom wtłoczono do głów niewłaściwe matryce do wychowywania dzieci.

Kontakt z dzieckiem skóra do skóry powoduje, że rodzic zakochuje się w dziecku, a dziecko w rodzicu. Jeżeli dziecko jest przytulane, karmione piersią, a potem łyżeczką, to czuje się kochane. I to nie tylko na poziomie psychologicznym, ale przede wszystkim neurobiologii i rozwoju mózgu.W zasadzie od urodzenia dziecko ma wbudowane strategie manipulacji społecznej. Skupia się dłużej na przedmiotach twarzopodobnych, wodzi za twarzą. Pierwszy kamień milowy w rozwoju poznawczym i społecznym bobasa następuje w trzecim miesiącu życia. Zaczyna odwzajemniać afekt, na przykład uśmiech. Potem kształtuje się teoria umysłu dziecka. Oznacza ona tyle, że jak dziecko ma bezpieczną więź, to zanim zrobi coś głupiego, spojrzy na rodzica. Jak mama albo tata się skrzywią, to dziecko się skoryguje. Z tego rozwija się moralność, mentalizacja, czytanie emocji innych osób, empatia…

Ta synchronizacja brzmi jak wbudowany mechanizm. Czy to znaczy, że dzieci mają naturalną skłonność do samokorekty?

Tak! Że coś wypada albo nie. I ta domena społeczna kształtuje się całe życie, nawet w wieku nastoletnim. Gdy taki 16-latek zacznie ściemniać, to rodzic będzie o tym wiedział. Jakby miał wariograf w głowie.

Jeżeli rodzic rezonuje z dzieckiem od samego początku, to wychowanie dziecka polega na synchronizacji układów limbicznych, która w ogóle nie wymaga strategii poznawczych. To nie wymaga przeczytania góry książek o tym, jak być dobrym rodzicem. Rodzice zostali wpuszczeni w maliny. System mówi im, że dzieci trzeba wychowywać tak, jak jest w książce. I rodzic, który jest ambitny, będzie wychowywał dziecko zgodnie z książkowymi trendami.

A prawda jest taka, że to rodzic uczy dziecko, jak rozumieć emocje.

Jaka właściwie powinna być rola psychiatry w tym systemie?

Moją rolą jako psychiatry jest wykluczenie, czy objawy, które dziecko wykazuje, można wytłumaczyć chorobą mózgu. Jeżeli można je wytłumaczyć np. zaburzeniami neurorozwojowymi, psychozą, depresją czy chorobą dwubiegunową, i mam na to solidne dowody w postaci badań, to podejmuję interwencję terapeutyczną lub farmakologiczną. Zaburzenia lękowe nie zawsze wymagają farmakoterapii, a są chorobą mózgu.

Czy zatem można przedefiniować rozumienie psychiatrii dziecięcej? Widzi pan na to jakieś szanse?

Tak, uważam, że to całkiem proste. Po pierwsze, należałoby odwrócić kota ogonem i przestać trąbić o tym kryzysie. Kryzys psychiatrii dziecięcej mielibyśmy wtedy, gdyby nastąpił nagły wysyp zaburzeń w korze skroniowej w zakręcie skroniowym górnym, który odpowiada za powstawanie objawów psychotycznych. To, co obserwujemy teraz, to jest kryzys wychowawczy i rodzinny.

A po drugie?

Po drugie, należałoby się przyjrzeć finansowaniu leczenia psychiatrycznego. Narodowy Fundusz Zdrowia płaci ryczałtem za osobodzień pobytu 800 zł. Dlatego interesem szpitala psychiatrycznego jest to, żeby przyjąć jak największą liczbę dzieci, trzymać je jak najdłużej i nie robić żadnych procedur medycznych, bo wszystkie badania trzeba z tych 800 zł odjąć.

Weźmy na tapet każdy inny oddział szpitalny, na przykład neurologię. Przychodzi człowiek z podejrzeniem stwardnienia rozsianego. Ma robione odpowiednie badania, a następnie potwierdzenie lub wykluczenie choroby. Jeśli jest potwierdzenie, to zaczyna się farmakoterapia i rehabilitacja. Za każdą procedurą idą punkty, a za punktami pieniądze. NFZ płaci za wykonanie procedur, za opiekę nad pacjentem, za faktyczne świadczenia. W szpitalu psychiatrycznym dla dzieci płaci za to, że dzieci są zamykane i siedzą na miejscu.

 

wywiad pochodzi ze strony internetowej: Dr Przemysław Zakowicz, psychiatra dziecięcy: „Nie ma kryzysu psychiatrii dziecięcej. Jest kryzys rodzicielski” – HelloZdrowie